sobota, 28 maja 2016

Dzień 4

          Kordelia sunęła powoli korytarzem. Odepchnęła koła wózka inwalidzkiego, manewrując pomiędzy uczniami. Nikt nie proponował jej pomocy; po dwóch latach wszyscy i każdy z osobna wbił sobie do łba, że różowowłosa da sobie radę sama. Nawet nauczyciele już wokół niej nie skakali.
- Uważaj!! - krzyk Mauryca rozdarł powietrze, wózek poleciał do przodu, Kordelia z niego wypadła i po chwili leżała w plątaninie nóg i rąk swoich oraz Maurycego. A obok nich leżały zwłoki. Drugi patrzył się martwymi oczami, jak Mauryc wstaje. A właściwie... Tylko jednym okiem. Na szyi miał zawiązany ciasno sznur, a na jego drugim końcu był długopis.
- Maurycy... - Kordelia pobladła, odsuwając się rękoma od zwłok.
- Co?
- Masz o-oko we włosach... - zająknęła się dziewczyna, a Maurycy zaczął szybko otrzepywać rękoma rudą czuprynę. Oko Drugiego spadło jakiejś dziewczynie pod nogi, a ta pisnęła jak  świnka morska.
Maurycy podniósł wciąż bladą Kordelię i posadził na wózku inwalidzkim. Wydało jej się, że jego włosy zrobiły się niebiesko-fioletowe... No właśnie, wydało jej się.
- Czy on nie żyje...? - pisnęła Wera, lekko szturchając zwłoki Drugiego, a Chmielewski widząc całe zdarzenie, uraczył uczniów facepalm'em.
- Swoim fachowym okiem stwierdzam, że nie - mruknęła Ada Zdzisławska. - I został zabity przez tą samą osobę co reszta...
- No nie gadaj - Maurycy przewrócił oczami.
- "Fachowym"? - Wera uniosła brwi.
- No bo przecież Ada jest już profesjonalnym detektywem - Mauryc nie mógł powstrzymać się od złośliwości. Kordelia szturchnęła go łokciem w bok.
- Albo profesjonalnym mordercą - za grupką uczniów dało się słyszeć ten charakterystyczny głos, tym razem strasznie ochrypły. Weronika odwróciła się.
- Sebastian! - pisnęła i podbiegła do bladego jak ściana szesnastolatka, po czym rzuciła mu się na szyję.
- Zaraz to ona cię udusi - warknęła Ada.
Maurycy zacisnął dłoń na rączce wózka inwalidzkiego Kordelii. Miał nadzieję, że Seba pochoruje jeszcze trochę w domu. I wcale się z tym nie krył.
- Albo my wszyscy poumieramy, jak się od niego zarazimy. Wygląda jak zombie - prychnął Mauryc.
- Nic mi takiego nie jest, rudzielcu - wychrypiał Seba, ostrożnie odsuwając od siebie napaloną gimnazjalistkę.
Kordelia patrzyła to na jednego, to na drugiego, nie rozumiejąc, co się między nimi wydarzyło. Zawsze (czyli od dwóch lat) się przyjaźnili, a teraz... było jak widać.
- Dobra niech pani detektyw wezwie policję, rozgryzie kto jest mordercą... Ale ja idę na angielski - mruknął Mauryc. Zabrał Kordelię pod salę, a dziewczyna nawet nie zaprotestowała. Po kilku chwilach rozległ się dzwonek, ogłaszając lekcję .
- Dobrze, a my idziemy na fizykę - oznajmił Seba, po czym objął Werę w talii, ku zaskoczeniu dziewczyny - i spokojnym krokiem ruszył z nią do sali.
Wiśniewska najspokojniej w świecie tłumaczyła im zasady past simple, ale rudy nie mógł się na tym skupić. Oberwał w głowę papierowym samolocikiem z różowym nadrukiem i nie było wątpliwości, do kogo należał...
"Co się stało?", napisała równym pismem Kordelia.
"Nic", odpisał Mauryc, bo co miałby napisać? "A, no wiesz, Seba się wściekł, że przez pół minuty myślałem, ze to on zabił tamtego dresa z wczoraj. A skąd o tym widział? Wiesz, Kordelia, on czyta w myślach, bo podpisał pakt z Szatanem. Długopisem w gwiazdki. A poza tym spoko, co tam u ciebie?" To by nie przeszło...
          Gdy angielski się skończył, była przerwa śniadaniowa. Dwudziestominutówka. Tia. Uczniowie zaczęli gromadzić się w stołówce. Sebastian usiadł wraz z Gargamelem w stoliku tak bardzo z tyłu, jak się dało, a po minie Wery można było wywnioskować, że kazał jej się łagodnie odczepić.
Po chwili było słychać, jak Ada Gąsiorkowska krzyczy.
- Spadaj! - i wypchnęła z kolejki biedną Kordelię, która wpadła na kogoś z III a.
- Odwal się od niej! - Mauryc wylał Adzie pomidorową na głowę. Rozmowy umilkły na chwilę, a potem powróciły, jeszcze głośniejsze. Ktoś słusznie puścił z telefonu "Pomidorową".
Ada otarła oczy, wzięła chochlę do ręki i wylała zawartość na Maurycego, zahaczając w międzyczasie o jakiegoś chłopaka, który poczęstował ją porcją budyniu. A potem już cała sala zaczęła rzucać jedzeniem.
- Mogę? - spytał Sebę Klimczak. Czarnowłosy skinął głową, dając kumplowi przyzwolenie.
- BITWA NA ŻARCIE! - zakrzyknął Mateusz. I wtedy rozpętało się jedzeniowe piekło.
Kordelia wyjechała z sali i schowała się za drzwiami. Mauryc musiał co chwila przecierać okulary, bo były co chwila zalewane coraz to ciekawszym jedzeniem. Budyń, frytki, zupa... Wszystko latało, a do akompaniamentu słychać było dźwięki piosenki:
"Dzisiaj nie ma juz pomidorowej, jemy rosół z kury i schabowe...". 
Mauryc właśnie zabrał ze stołu odgrzewanego kotleta i zamachnął się na Adę, ale ta się uchyliła i ze schabowego w twarz oberwał Seba.
- Kogo satanistą nazywasz? - warknął Krzyżanowski, w tym momencie wszystkie okna się otworzyły, a kilka stołów podejrzanie drgnęło.
- A co, mylę się?! - włosy Mauryca nabrały koloru zgaszonego fioletu i błękitu. Chłopiec zacisnął pięści.
- Owszem, mylisz się! - wrzasnął Seba i w tym momencie cała stołówka zamilkła. Tęczówki szesnastolatka przybrały kolor czerwony. Bitwa na żarcie jakby przycichła, Mauryc patrzył się tylko na Sebę, z nienawiścią w oczach.
- Jak, do diabła mogłem z nim się przyjaźnić te bite dwa lata?! - nawet nie zwrócił uwagi, że powiedział to na głos. Zamachnął się pięścią na Sebastiana, Seba jednak złapał jego pięść w locie i mocno ścisnął. Mocno, nawet jak na niego.
- Nie denerwuj się, bo ci się bateryjka przegrzeje - prychnął czarnowłosy i odepchnął od siebie Mauryca. Nie chciał robić mu żadnej krzywdy. Nie potrafił.
- Zamknij jadaczkę debilu! Mam szczerze dość ciebie i twojego gadania!! - wrzasnął na całą salę. Wszyscy cicho przyglądali się tej akcji, a jedzenie już nie latało.
- Co tu się, kurna dzieje?! - wrzasnęła szkolna pielęgniarka, Milena.
Maurycy przekierował na nią całą swoją złość; zaklął jak szewc i rzucił w nią czymś, co się nawinęło. Ze zbyt wielką siłą - na czole pielęgniarki wykwitła czerwona plama, bo oberwała ze szklanki. Ale to nic; Milena potrafiła się regenerować, więc mógłby to być nóż, albo długopis i nic by się jej nie stało.
- Tak, wiem, co sądzicie - odezwał się podejrzanie spokojnie Mauryc. - Ciul, debil, idiota... Ale szczerze mam gdzieś, co myślicie!
I wyszedł z sali, mijając Kordelię, która usiłowała go zatrzymać.
Sebastian prychnął, a Wera posłała mu proszące spojrzenie. Było jasne, że chce, aby Seba poszedł a rudym i z nim pogadał. Krzyżanowski jednak zignorował milczącą prośbę blond dziewoi i usiadł  z powrotem na swoim miejscu. Jego tęczówki wróciły już do normalnego koloru.
Kordelia podjechała do Seby i Wery.
- O co wyście się pokłócili? - zapytała zrezygnowana.
- Nie twój problem - oznajmił czarnowłosy lodowatym tonem.
- Jeśli macie skakać sobie do gardeł o najdrobniejsze głupstwo, to jest mój problem! - oznajmiła różowowłosa i wyglądała, jakby zaraz miała wbić to Sebastianowi do głowy.
- Wciąż nie twój problem. Idź do swojego rudego księcia z bajki i jego męcz, ja nie mam na to siły - gdyby Krzyżanowski miał lodowe moce, niczym Elsa z "Krainy Lodu", to samym tonem swojego głosu zmieniłby pół stołówki - w tym Kordelię - w bryły lodu. Aż żałował, że nie miał takiej możliwości.
- Nie nazywaj go tak - burknęła dziewczyna. - I jakbyś nie widział, nie mogę PÓJŚĆ - dodała chłodno. - Powinieneś czasem uważać na słowa, co? Nie dziwię się Maurycemu!
 - Wciąż nie twój problem. Idź do swojego rudego księcia z bajki i jego męcz, ja nie mam na to siły - gdyby Krzyżanowski miał lodowe moce, niczym Elsa z "Krainy Lodu", to samym tonem swojego głosu zmieniłby pół stołówki - w tym Kordelię - w bryły lodu. Aż żałował, że nie miał takiej możliwości.
- Nie nazywaj go tak - burknęła dziewczyna. - I jakbyś nie widział, nie mogę PÓJŚĆ - dodała chłodno. - Powinieneś czasem uważać na słowa, co? Nie dziwię się Maurycemu!
- To po co tu stoisz i pieprzysz? To, że jesteś na wózku nie oznacza, że będę traktował cię w jakikolwiek sposób ulgowo. Tak więc spadaj, dziewuszko - a Seba dalej zachowywał stoicki, szatański spokój...
- Nie chcę, żebyś wokół mnie skakał, nie jestem taką debilką, za jaką mnie uważasz. I nie chcę mieć u ciebie, ani nikogo innego żadnych ulg. Z tej rozmowy dowiedziałam się tylko, że ta kłótnia to wina twoja i twojego ciętego języka. - Już chciała odjechać, ale dodała: - I nie chciałabym mieć za przyjaciela takiego debila jak ty, który potrafi tylko narzekać i wyzywać od najgorszych.
Teraz już naprawdę zniknęła za drzwiami.
- Dobrze, następnym razem, jak banda napakowanych dresów będzie napastować twojego Maurycka, to ja to zleję i pójdę na trening! - zakrzyknął za nią, po czym wziął torbę i wyszedł innymi drzwiami.
          Maurycy tymczasem walił pięściami w dąb rosnący przed szkołą. Wyładowywał na nim swój gniew. Jego dłonie były już całe we krwi, ale to zignorował. Bolało mocno, ale Mauryc nic sobie z tego nie robił.
- Zrobisz sobie krzywdę... - odezwała się Kordelia.
- A czy kogoś to obejdzie? - spojrzał tępo na swoje dłonie pełne drzazg i ran. - Równie dobrze może mnie zabić koleś z długopisem.
- Mnie to obejdzie - oznajmiła. - I proszę nie mów tak... I nie przejmuj się tym debilem.
- Nie przejmuję się nim, tylko czasem, który zmarnowałem, przyjaźniąc się z nim. Tylko tego mi szkoda...
          Zabrzmiał dzwonek na lekcję. Maurycy zawiózł Kordelię pod salę, a ona nie zarzekała. Zajmowała Mauryca rozmową, a po chłopcu nie było widać, że właśnie stracił przyjaciela...
Sebastian również nie wyglądał na bardzo przejętego. Szedł korytarzem w obstawie Weroniki i Mateusza Klimczaka, z podniesioną głową i jak zwykle tym lodowatym i aroganckim spojrzeniem, które mimo wszystko wydawało się jeszcze bardziej mordercze niż zwykle. Weszli do klasy, niczym władcy świata i tak samo zajęli miejsca, cała klasa patrzyła na to z niedowierzaniem.
- Jak wy wyglądacie?! - ryknęła Helisz, widząc, że część klasy wciąż była cała w jedzeniu. Osobiście stwierdziła, że niektórzy wyglądali jak prosięta. A inni jak karma dla tych prosiąt...
Krzyżanowski położył nogi na ławce.
- No wie pani co? Ja pani nie wypominam tego tandetnego makijażu i tej wiejskiej, wypłowiałej farby za pięć zeta na pani włosach. Trochę kultury. Niektórzy chcieli wyglądać nieco oryginalniej - oznajmił. Część klasy zaczęła chichotać, a inni wpatrywali się w niego, niedowierzając oczom i uszom. Heliszową zamurowało, dziennik wypadł jej z ręki i patrzyła się na Sebę szeroko otwartymi oczami, jakby stanął przed nią sam szatan. Szatan z trzeciej gimnazjum. Czarnowłosy jedynie wyszczerzył się w tym swoim piekielnym uśmiechu.
- Swoją drogą, ma pani pożyczyć długopis? - uniósł brwi, a jego uśmiech stawał się coraz to bardziej bezczelny.
- Co, chcesz ją zabić? - zapytała Ada Zdzisławska.
Tego już Helisz nie zniosła.
- Zamknijcie się, bo wszystkim, którzy gadają powpisuję jedynki!
- No chyba ty. Mam większe ambicje, niż stare próchno uczące fizyki, wiesz? - prychnął Seba.
Heliszowa trzasnęła dziennikiem o blat.
- Wychodzisz z klasy. TERAZ - rozkazała, po czym wpisała mu jedynkę. A Zdzisławskiej minusa.
- Ale pani nie ma prawa mnie wyrzucić z klasy. To wbrew statutowi - Krzyżanowski przewrócił oczami.
- Jak się zamkniesz też będzie dobrze - warknęła, zapisując na tablicy temat.
- Ale cóż ja pani zrobiłem? Od kiedy karze się prawdomówność? - ten spokój Sebastiana był piekielnie rozbrajający.
- Najwyraźniej od dzisiaj... - mruknęła Ada, bazgroląc po marginesie zeszytu.
Seba jedynie spojrzał na Adę. Jego tęczówki znów były czerwone. W sali zrobiło się dziwnie duszno.
- Czego się patrzysz? - Ada odłożyła długopis... w gwiazdki. Oczywiście.
- Po to mam chyba oczy - ton głosu szesnastolatka zniżył się niemal do wężowego syku.
- Inaczej, dlaczego wyglądasz, jakbyś chciał mnie zabić długopisem? - odpowiedziała na to dziewczyna.
- Jedyną osobą trzymającą długopis przypominający narzędzie zbrodni jesteś ty - wysyczał raz jeszcze.
- No i? Wiesz ile osób ma takie długopisy? - Ada wzruszyła ramionami.  - One są w Polsce tak powszechne jak alkohol!
- Skąd wiesz? Pijesz?
- Nie, ale co do ciebie miałabym wątpliwości...
- Nie zatnij się swoją ripostą - ten syk w połączeniu z chrypą, jego podkrążonymi oczami i czerwonymi tęczówkami był nieco creepy...
- Jezu, nawet ja nie podejrzewam wszystkich tak jak ty! - Ada wzruszyła ramionami.
- Póki co podejrzewam jedynie ciebie - powiedział Seba.
- Więc póki co podejrzewasz złą osobę.
- Wątpię w to - wycedził Krzyżanowski.
Ada przewróciła oczami.
- A jedynym dowodem, jaki masz, jest to, że mam taki sam długopis jak morderca. Bardzo przekonujący dowód... Idę o zakład, że też taki masz.
- Nie mam, przeszukaj mnie - i w tym momencie cała klasa zwróciła spojrzenia w kierunku Sebastiana. Nie mieć czarnego długopisu w gwiazdki? Jak?!
- Pozbyłeś się narzędzia zbrodni, hę? - zapytała Ada.
- Nigdy nie miałem takiego długopisu w rękach, rudy Mauryc z drugiej klasy zaświadczy - odpowiedział chłopak, uśmiechając się bezczelnie. Klasa nadal patrzyła się na Sebastiana zdziwiona. Nie miał czarnego długopisu w gwiazdki? Przecież to polskie dobro narodowe!
- Miałem jedynie czerwony, który już się wypisał. Czarnego nigdy nie miałem.
IIIc uspokoiła się, słysząc, że nie jest z nim aż tak źle.
- A skąd ja mogę mieć pewność? - klasowa detektyw prychnęła.
- Przeszukaj mnie? - wzruszył ramionami młody szatan z III c.
- Jakoś wątpię, żebyś miał narzędzie zbrodni przy sobie, ale skoro chcesz... - Ada wstała, zabrała plecak Seby z podłogi i wysypała jego zawartość na ławkę. Przeszukała wszystkie kieszonki, ignorując drącą się na nią Heliszową. Nie znalazła długopisu w gwiazdki.
- Mówiłem - oznajmił Krzyżanowski spokojnie.
- Ale przecież zawsze możesz wejść do papierniczego na rogu i kupić długopis na zaledwie parę godzin przed morderstwem - Ada nie zaakceptowała swojej przegranej.
- Myślisz, że mi się chce? A poza tym, nie mam hajsu.
- Na litość boską, mordy w kubeł! - wrzasnęła Heliszowa, waląc dłonią o stół. Nie znosiła, gdy uczniowie ją ignorowali.
Ale w tym momencie zabrzmiał dzwonek, więc nikt się nie zamknął, a wręcz przeciwnie, klasa podniosła krzyki.
A kiedy dzwonek zadzwonił, diabeł klasowy zgarnął swoje książki i wyszedł z klasy i jak wcześniej siedział spokojnie i nie zapowiadało się na tak szybkie zniknięcie, tak zniknął z pola widzenia w  przeciągu kilku sekund.
          Ada przebiegła przez korytarz, szukając Mauryca. Nie było zbyt wiele rudych chłopaków w ich szkole, więc znalazła go całkiem szybko.
- Czy to prawda, że Seba nigdy nie miał długopisu w gwiazdki? - zapytała dziewczyna.
- A bo mnie obchodzi, czym on pisze? -Maurycy uniósł brwi.
- Nie czym pisze, tylko czym zabija - poprawiła go Ada.
- O Jezu, kolejna Wera się znalazła!
Drugoklasista poszedł w swoją stronę, wyraźnie wściekły, a Ada wciąż stała na środku korytarza.
- Jeszcze udowodnię, że to on zabił! Słyszysz?! - wszyscy spojrzeli się na trzecioklasistkę jak na wariatkę. - Jeszcze to udowodnię!!!
- Gówno udowodnisz - usłyszała za sobą nienawistny szept czarnowłosego diabła w skórze szesnastolatka.
- Tak tylko mówisz - burknęła Ada. Wierzyła, że to on zabił, całym swoim sercem. Był do tego zdolny.
Krzyżanowski nic nie odpowiedział. Do dziołchy doszedł dźwięk jego psychicznego wręcz śmiechu i Seba zniknął w tłumie.
          Dzida przez korytarz i Maurycy znalazł się na boisku. O co tej Adzie chodziło? Że niby Seba zabił jednak tamtą czwórkę? Biorąc pod uwagę, że wczoraj wyglądał jak nie do końca zmartwychwstałe zombie, nie było to zbytnio prawdopodobne...
Zamyślony wpadł na Gargamela.
- Boże święty! Rudzielcu, nie strasz mnie tak, przestraszyłem się bardziej, niż wtedy, kiedy Seba na obozie mi wpuścił zaskrońca do łóżka! - zakrzyknął Klimczak, odskakując od Maurycego.
- Ciesz się, że to nie była żmija... - westchnął Maurycy. - Mieliście teraz fizykę, nie? Współczuję.
- No tia. Z Heliszową. Ale nie masz nam czego współczuć, dzięki Sebie nie było fizyki - Mateusz zaczął się śmiać.
- A co zrobił? - zapytał rudzielec.
- Pocisnął Heliszową. Kiedy weszliśmy do klasy, zaczęła się srać o to, że jesteśmy cali upaprani żarciem. Sebastian na to powiedział, że powinna zachować trochę kultury, bo on jej nie wypomina tego, jak on to ujął, "tandetnego makijażu i wypłowiałej farby za pięć zeta na włosach". A kiedy chciała go wywalić z klasy, to powiedział, że ona nie może tego zrobić, bo tak jest w statucie - oznajmił szatyn.
Maurycy przez chwilę zderpiał, a potem ryknął śmiechem. Pocisnąć Heliszowej to przecie nie byle co...
- Dlatego jest moim najlepszym kumplem! - dodał Mateusz i również ryknął śmiechem.
Ludzie patrzyli się na nich jak na ostatnich debili, gdy tak się zaśmiewali, ale oni mieli to gdzieś. A Mauryc aż żałował, że go na tej lekcji nie było.
- Impaktu dodawało to, że Seba wyglądał jak żywy trup - Klimczak dalej się śmiał.
- MUUSK! - usłyszeli za sobą chrapliwy głos. Stał za nimi Sebastian, również roześmiany. Rzeczywiście wyglądał jak klasowe zombie.
Mauryc odwrócił się i patrzył na niego przez krótką chwilę. Wyciągnął dłoń w jego stronę.
- Zgoda, zombiaku? - zapytał.
- Zgoda, ruda małpo - odpowiedział Seba i uścisnął lekko wyciągniętą dłoń Maurycego.
- To świetnie, demonie - Maurycy dalej się uśmiechał.
-  W porządku, cegło bez zasięgu - Krzyżanowski się zaśmiał.
- Owszem, zdechlaku.
Seba zakaszlał.
- Cholera! Dobrze, że to gruźlica, a nie kaszel!
- Em, a nie na odwrót? - zdziwił się Mauryc.
- Nie - czarnowłosy wyszczerzył się.
Maurycy cofnął się o krok.
- Jeśli to jednak gruźlica, albo wirus zombie, to ja się odsunę...
- Jeżeli to wirus zombie, to już jesteś zarażony - Seba posłał mu jeszcze bardziej psychiczny uśmiech - To samo z gruźlicą!
Maurycy westchnął.
- Mam nadzieję, ze ludzkie mózgi nie są złe w smaku... - Chłopiec się zaśmiał.
- Zobaczy się - starszy z nich też się zaśmiał.
- Chociaż w sumie, w "The Walking Dead" jedli ogólnie wszystkie organy... Może nie będzie tak źle... - powiedział rudy i wzruszył ramionami.
- Wątróbka - Klakier się oblizał.
- Jelitka! - Gargamel się wyszczerzył.
- Eee... Eee... Trzustka? - Mauryc też się lekko uśmiechnął.
- Trzustka? Feee! - wykrzywili się synchronicznie trzecioklasiści, a po chwili ciszy parsknęli śmiechem.
- Jak już zostaniecie tymi zombiakami, to będzie wam wszystko jedno, czy to trzustka, jelito, czy oko. - Mauryc wzruszył ramionami.
- No w sumie... - Sebastian przyznał mu rację.
Rudego zamurowało; Seba przyznał mu rację? Zero złośliwego komentarza? On chyba jednak powinien zostać w domu...
- Co się tak gapisz? - spytał czarnowłosy.
- Nie powiedziałeś mi nic wrednego... Może masz gorączkę...? Jak się czujesz?
- Dobrze się czuję, gorączki nie mam - Klakier uśmiechnął się nieco nerwowo.
- Jasne... - mruknął Maurycy. Rozległ się dzwonek na lekcję. - Do zobaczenia później! - powiedział i ruszył w swoją stronę.
- Pa! - odpowiedziała chórem dwójka trzecioklasistów i spokojnie ruszyła w swoją stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz