piątek, 20 maja 2016

Dzień 3


           Trzeciego dnia było już pewne, że teoria Ady się potwierdza. Dwa trupy pod rząd? To jeszcze dało się wyjaśnić przypadkiem, ale kiedy trzy razy w ciągu trzech dni giną ludzie, staje się jasne, że coś jest nie tak.
Maurycy zaczął się bać; policja nic nie wskórała i raczej tego nie zrobi. Ada miała wczoraj trochę racji; powinni odwołać lekcje...

          Tym razem ofiarą padł Dwudziesty Szósty. O dziwo, w szkole nigdzie nie było widać Sebastiana. Nikt z jego klasy nic nie wiedział.
Maurycy zaczął się martwić. Postanowił, że po szkole pójdzie do Seby do domu, żeby zobaczyć, co u niego.  Może na serio wdało mu się zakażenie? Denerwował się przez cały czas.
W pewnym momencie zaczepiła go Weronika.
- Mauryc? Wiesz może, co z Sebą? Nie przyszedł dzisiaj do szkoły...
- Też się martwię... - odparł na to Mauryc.  - Po szkole do niego wpadnę, pójdziesz ze mną? - zapytał.
- Ostatnim razem jak u niego byłam, to otworzył mi jego brat, jeszcze bardziej chamski od niego, więc nie wiem, czy to taki dobry pomysł - odpowiedziała Wera.
Rudy wzruszył ramionami
- A masz jakiś lepszy pomysł? Ja zaryzykuję - zadeklarował chłopiec.
- No niby nie mam... to powodzenia ci życzę - westchnęła blondynka.
"Pewnie się przyda...", pomyślał chłopak, przygryzając wargę. Nie odpowiedział jednak nic.
- Żebyś się przypadkiem nie zdziwił... - Wera nieco spuściła wzrok i szybkim krokiem poszła przed siebie.
Mauryc wzruszył ramionami, zastanawiając się, jak to możliwe, że ktoś jest bardziej chamski od Seby. Poszedł pod swoją klasę i rzucił plecak pod drzwi.
Ledwo rudy zostawił swój plecak, dało się słyszeć gwar na dworze. Przez okna widać było, jak na boisku gromadzi się mały tłumek przerażonych uczniów.
Chłopak bez namysłu pobiegł tam, wychodząc przez frontowe drzwi, których na przerwach mieli nie używać. Zeskakiwał po dwa chody na raz i ruszył szybko ku tłumowi.

          Tłumek tworzył gęste koło wokół czegoś. Gdy Mauryc przecisnął się między zszokowanymi uczniami, jego oczom ukazał się Dwudziesty Szósty. Leżał w kałuży krwi, twarzą do ziemi. Spadł z dachu. A najbardziej przerażający był czarny długopis w gwiazdki wbity w jego czoło...
Maurycy nie dał po sobie poznać, że oddycha z ulgą. Przez chwilę pomyślał, że ofiarą długopisowego mordercy padł Seba.
Chłopiec spojrzał na dach, jakby spodziewał się ujrzeć tam mordercę Dwudziestego Szóstego; nie stał tam jednak nikt.
I znów, oprócz nieszczęsnego długopisu i ciała nie było żadnych dowodów. Żadnych.
A Ada Zdzisławska cały ten czas wierzyła, że uda jej się złapać mordercę.
- Mauryc! - pisnęła Weronika, jakby ta durna blondyna nie miała innych zajęć poza męczeniem Seby i Maurycego - Rany Boskie!
Maurycy wpatrywał się tępo w ciało Dwudziestego Szóstego; teraz, gdy leżał plackiem na ziemi, zrobiło mu się go szkoda.
Dosyć niebezpiecznie blisko stał Drugi, wyglądający na bardziej wkurzonego, aniżeli smutnego. Mruczał coś pod nosem o tym "diable, szatanie". Tia, wiadomo kogo podejrzewał.
Mauryc ani przez chwilę nie sądził, że Seba mógłby go zabić; bo i do diabła, po co? Raz się pobili, fakt, ale nie był to od razu powód, żeby go zabić...
- Jak myślisz, kto to? - pisnęła cichutko Weronika, która teraz bladziuchna cała stała za Maurycem.
- Ten sam pro koleś, który zabił poprzednią dwójkę - odparł chłopiec.
- Tyle to i ja wiem... - westchnęła blondynka.
- Jak dostanę dyplom z wróżbiarstwa, to powiem ci coś, czego nie wiesz... - burknął Mauryc, przeczesując palcami rude włosy. Bladego pojęcia nie miał, kto mógł to zrobić.
- Myślisz, że to mógł być... - dziewczyna urwała - ...wiesz, on widział wszystkie tamte trupy i nawet nie mrugnął okiem...
- Ugh, doprawdy, podziwiam twoją wiarę w ludzi! - odwrócił wzrok, a jego oczy znów spoczęły na Dwudziestym Szóstym.  Jednak po jej słowach i chłopca zaczęły nękać wątpliwości...
- Pomyśl tylko... on się nawet nie przejął. Nie skrzywił się. Mówił o tym, jak o popołudniowej herbatce - westchnęła Weronika.
Nie. Nie, nie chcę w to wierzyć!, pomyślał. Nie słuchaj tej głupiej blondyny, Mauryc!!
- On niczym się nie przejmuje... - powiedział, ale bez przekonania.
- Właśnie. Skamielina emocjonalna. Myślę, że wsadzenie komuś długopisu między oczy nie stanowiłoby dla niego problemu - oznajmiła dziewczyna.
Nie, nie stanowiłoby... Ale Maurycemu nie chciało się wierzyć, że mógłby zabić trzy osoby z zimną krwią... Z jakiegoś powodu (może dlatego, że Seba był jedną z nielicznych w miarę miłych dla Mauryca osób), łapał się każdego argumentu za Sebą.
- Ale... W takim razie... Dlaczego zabił Piwowarskiego, a nie Chmielewskiego? Niby tak, Piwowarski to zło, ale... no, ale Chmielewski jest gorszy, nie? Dlaczego nie on?
- Może nie chciał być podejrzany, geniuszu? - Wera uniosła brwi i skrzyżowała ręce.
- N... no ale... Ugh, mam ciebie dość! A może to ty ich zabiłaś i teraz usiłujesz zwalić wszystko na Sebę, co?! - Mauryc wybuchnął, a wszystkie spojrzenia przeniosły się z Dwudziestego Szóstego na chłopca.
Blondynka zacisnęła zęby.
- To nie ja gapiłam się na trupy bez mrugnięcia okiem. To nie ja jestem wysokim, silnym chłopakiem. Co ci się nie zgadza? Bronisz go tylko dla tego, bo masz ochroniarza albo jesteś gejem.
- Właśnie dlatego jesteś jeszcze bardziej podejrzana! Udajesz przejętą, żeby odsunąć od siebie podejrzenia! - wrzasnął Werze w twarz. - I, dla twojej wiadomości, nie jestem gejem, durna yaoistko!!! Ale takiej blondynie jak ty nigdy nie przyjdzie do głowy, że istnieje jakaś trzecia opcja!
Dziewczynie napłynęły łzy do oczu.
- Jesteś taki sam, jak Seba, tyle, że ty jesteś ciotą! Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że on to wszystko zrobił, a ty mu jeszcze pomagasz! - odepchnęła od siebie rudego i odbiegła zapłakana.
- Tak, nieważne co zrobię, muszę wyjść na ciotę, ciula, debila, geja... Już przywykłem!!! - Odszedł w przeciwną stronę, zaciskając pięści.
Tłum stał i rozglądał się to za Maurycym, to za Weroniką, z istnym "wtf?" wymalowanym na twarzach. Wyraźnie nie ogarnęli sytuacji.
Maurycy skierował się pod swoją klasę, nie zważając na to, że do lekcji jeszcze pięć minut. Miał dość tych morderstw i chciałby, żeby wszystko wróciło do normalności.
A, i żeby przestano go w końcu nazywać "ciulem" i "gejem". Nic tak Maurycego nie wyprowadzało z równowagi, jak tego typu stwierdzenia...
Wreszcie zadzwonił dzwonek.
Lekcja angielskiego minęła spokojnie, może oprócz paru spojrzeń, które mogłyby mordować, nie mniej skutecznie, niż długopisy. Ta blondyna miała rację; podejrzewają Mauryca o współudział...
Wreszcie, po, zdawałoby się, latach męczarni, ostatnia lekcja dobiegła końca.
Rudy postanowił pójść do Seby, nieważne, kto mu otworzy; w najgorszym wypadku znów zostanie wyzwany od ciot i tyle.

          Krzyżanowscy mieszkali przy najzwyklejszej ulicy na świecie, całkiem niedaleko szkoły, w w ogóle niewyróżniającym się bloku. Tia. Nikt by nie pomyślał, że w takiej okolicy może mieszkać sam diabeł...
Maurycy zaczął się stresować; nie miał żadnego sensownego powodu, żeby do niego przyjść... Co powie jego bratu, jeśli ten mu otworzy? Że się martwi? Kolejna osoba uzna go za geja, którym NIE BYŁ.
Akurat z bloku wychodził Klimczak.
- O, hej, rudy. Co ty tu robisz? - zdziwił się nieco Gargamel.
Mauryc na chwilę się zawiesił, ale potem wyjaśnił szybko:
- S-Seba pożyczył mi swoje stare zeszyty z histy, żebym nie miał aż tak przerąbane u Chmielewskiego. I przez przypadek dał też ten obecny, więc muszę mu go oddać.
- A, w porządku. Tylko nie przesiaduj u niego za długo, rozchorował się strasznie - Mateusz nieco przygryzł wargę, wyminął Mauryca i poszedł w swoją stronę.
- Dobra... Pa... - mruknął. Odetchnął z ulgą. Nie wiedział jeszcze co powie Sebie, ale nad tym się jeszcze pomyśli...
Klimczak spokojnie oddalał się w swoim kierunku, nie zwracając uwagi na dalsze poczynania rudego.
Mauryc zawahał się jeszcze, ale w końcu nacisnął domofon.
Po krótszej chwili ktoś podniósł słuchawkę i rudy drugoklasista usłyszał niezbyt przyjemny, męski głos:
- Czego znowu?
- Eee... Ja przyszedłem do Seby, żeby zeszyt mu oddać... - wyjąkał Mauryc.
- Seby? Dobra, ale będziesz musiał chwilę poczekać, bo właśnie zwraca rosół - odpowiedział ten głos i rozległo się charakterystyczne bzyczenie oznaczające otwieranie drzwi domofonem.
Rudzielec wszedł do środka, a potem, przeskakując po dwa schody wpiął się po nich. Stanął przed drzwiami i nacisnął klamkę.
Drzwi ustąpiły. Mauryc zobaczył przed sobą dość wąski, nieco zagracony korytarz. W tle słychać było Sebę zwracającego wspomniany wcześniej rosół oraz telewizor z włączonym kanałem sportowym. Tia, mecz piłki nożnej. Jakby nie mieli co oglądać. Nie wiem, "Wspaniałe Stulecie", "Rodzina Addamsów", czy nawet jakaś rozgrywka tenisa. To nie. Uparli się na durną powtórkę meczu.
Mauryc przestąpił z nogi na nogę. Przychodzenie tu nie było dobrym pomysłem, ale co mógł na to poradzić, że się martwił?
A przez chwilę nawet myślał, że Seba nie żyje...
Rozmyślania przerwał mu właściciel głosu z domofonu, który właśnie przed nim stanął. Był wysoki, jakoś tak o głowę wyższy od Sebastiana. Miał czarne włosy tak jak on, do tego brązowe oczy. W ogóle był do niego podobny, ale starszy. Miał jakieś dwadzieścia lat może?
- Seba u siebie w pokoju jest, dalej zwraca - oznajmił znudzony.
- Eeee... Dobrze... To znaczy, niedobrze... To znaczy... Zaraz do niego pójdę. - Starszy brat Seby przerażał Mauryca; nasłuchał się o tym, jaki on jest chamski od Wery i szczerze chciał mieć z nim jak najmniej do czynienia...
- Mhm. Tylko uważaj, żeby ci koszuli nie zahaftował, rudzielcu - przewrócił mężczyzna oczami i spokojnie poszedł do salonu.
"Jest jeszcze chłodniejszy, niż Bałtyk", pomyślał Maurycy, udając się do pokoju Sebastiana
- Eee... Część, Seba... - mruknął, poprawiając okulary.
- Witaj, mój rudy przyjacielu - wyjąkał Sebastian powoli odsuwając od siebie miskę pełną wymiocin.
- Jak tam oko? - zapytał Mauryc, próbując jakoś zacząć rozmowę.
- Jakoś... już w ogóle nie boli - uśmiechnął się słabo starszy z chłopców.
- To dobrze... - powiedział i przez chwilę panowała cisza. - Dwudziesty Szósty zginął... - wypalił, zanim zdążył się powstrzymać.
- Zginął? - Seba nieco się zdziwił - Co się znów stało?
- Miał długopis wbity w czoło. I spadł z dachu... - wyjaśnił Mauryc. Ale nie widziałem, kto go zrzucił.
- No nieźle... - westchnął czarnowłosy.
- Ada chyba miała rację, że każdego dnia będzie ginąć jedna osoba... - stwierdził młodszy z chłopców.
- Tsaa... ciekawe, skąd to wiedziała - starszy z nich zmarszczył nieco brwi.
- Ale oprócz tego nie ma żadnych dowodów, że ona to zrobiła! - Mauryc pokręcił głową. -  Zresztą i tak słyszeliśmy to tylko my i pani Molenda... Nikt nam nie uwierzy.
- Dobra, poddaję się - Sebastian odwrócił wzrok - To nie ma sensu.
Maurycy nie powiedział mu, że Wera go podejrzewała. I że nawet on przez chwilę w niego zwątpił. Po prostu nie mogło mu to przejść przez gardło. Czarnowłosy westchnął ciężko i odstawił miskę z wymiocinami na podłogę, a następne opadł na łóżko. Wbił wzrok w sufit i zamilkł, jakby miał do Mauryca jakieś pretensje, jakiś swego rodzaju żal.
- Co jest? - zapytał niepewnie rudzielec. - G-gorzej się poczułeś?
- Sam sobie odpowiedz "co jest" - powiedział sucho Seba.
- Co? Ty chyba nie...? - Maurycy przywalił sobie dłonią w czoło. - Czytasz w myślach... Przepraszam...
Sebastian nic nie odpowiedział. Jedynie wzruszył ramionami. Przez chwilę żaden z nich się nie odzywał. Tę ciszę przerwał Maurycy.
- Mam sobie iść? - zapytał cichutko.
- Rób jak chcesz. Nie przeszkadzasz mi i w sumie miło jest mieć jakieś towarzystwo, ale pewnie masz inne zajęcia, niż wdychanie moich zarazków - oznajmił Seba.
Maurycy źle się czuł, wiedząc, że Seba wie, że przez chwilę w niego zwątpił. Najchętniej zachowałby to dla siebie, ale teraz było już za późno.
Ale Sebastian nie mógł przecież tego zrobić, jeśli leżał zmordowany w łóżku, nie?
No właśnie. Nie mógł.
- Tak, Maurycu, bo chciało mi się z gorączką czterdzieści stopni, rzygając jak kot, leźć do szkoły i spychać durnego dresa na durny długopis. Naprawdę. Chciało mi się - powiedział z przekąsem szesnastolatek.
- Nie jestem takim debilem, nie wiedziałem wtedy, co ci się stało! - bronił się, niezbyt skutecznie, Maurycy.
- Ehe. Oczywiście. Oczywiiiiiiiście - Sebastian ziewnął.
- A skąd mógłbym wiedzieć, że powaliło cię przeziębienie?- zapytał chłopiec.
- Tego raczej nie wiedziałeś, ale raczej powinieneś wiedzieć, że nie jestem takim czubkiem, żeby kogoś zabić! - trzecioklasista podniósł głos.
- Przecież cię broniłem! - Mauryc też już krzyczał. - Dwie sekundy zwątpienia są więcej warte, niż to, że faktycznie cię broniłem, i że tłukłem się tutaj, żeby się dowiedzieć, co u ciebie, tak?!
- Co nie zmienia faktu, że zwątpiłeś.
- Dobrze wiedzieć, że najbardziej liczy się dla ciebie to, co zrobiłem źle. Reszta jest nieważna, nie? I nieważne, że gdyby nie Wera, tobym tak nie pomyślał... Ale jasne, teraz ja wiem co myślisz.... - burknął Mauryc. - Że to nie zmienia faktu, iż zwątpiłem...
Chłopak miał już dość tej rozmowy; lepiej by było, gdyby tu nie przychodził...
- Już sobie idę. Pa - powiedział i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, wyszedł z mieszkania, a potem z budynku.
"Ludzie już tak mają, że pamiętają o złych uczynkach do końca życia, a o tych dobrych - wcale", pomyślał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz